Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchacze przybywają, czy artysta? — uśmiechnęła się pani Natalska.
— Artysta, pani — odpowiedział Artur Darzyc, patrząc ku drzwiom.
Mężczyzna wysoki i szczupły, w czarném ubraniu, z kapeluszem w ręce, przeszedł wszerz salę po za rzędami pustych krzeseł i zniknął w drzwiach przeciwległych. Idąc, miał głowę schyloną nieco i nie patrzył na nic i na nikogo, a szedł tak prędko, że nie można było rozpoznać rysów jego twarzy. Włosy czarne, dość długie, w błyszczących puklach opadały mu na kołnierz.
Za drzwiami, w które wszedł artysta, źle, jak się zdawało, przez los i publiczność Wileńską protegowany, była inna sala, mniejsza znacznie od poprzedzającéj, a w téj chwili zanurzona w cieniu głębokim, gdyż jedną tylko lampą oświetlona. Przy lampie, na kanapce, spłowiołą materyą obitéj, siedziała niemłoda kobieta, z twarzą bladą, pomarszczoną i łagodną, w czarnym czepeczku na mocno posiwiałych włosach. Siedziała nieruchomo, ze splecionemi i złożonemi na stole białemi, delikatnemi rękoma i patrzała na mężczyznę, stojącego w pobliżu i trzymającego w ręku narzędzia, potrzebne do strojenia fortepianów.
Kiedy postać Romana Gotarda wynurzyła się z cieniu, niemłoda kobieta żywo i z niepokojem na twarzy podniosła głowę.