Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Było to znowu coś wielce trudnego i długiego, jakaś symfonia z minorowego tonu, grożąca monotonią, najeżona akordami dzikiemi, które przez mało znających się mogły być wziętemi za fałszywe.
Panie Natalska i Brochwiczowa porozumiewały się o czémś z sobą po cichu i pod przysłoną wachlarzy.
Piérwsza zwróciła się do córki.
— Tośku — rzekła — czy wolisz zostać tu do końca tego nudnego koncertu, czy pojechać zaraz na wieczór do Wirskich.
Ślicznéj pannie znudzone nieco oczy błysnęły.
— Wolę do Wirskich, moja mamo — odpowiedziała z pośpiechem — nie wiem tylko, czy nie za późno.
— Ledwie po dziewiątéj, moje życie...
Pomiędzy świetném gronem, umieszczoném w piérwszym rzędzie krzeseł, rozpoczęły się wtedy nieme znaki porozumienia, wzywające do odwrotu. Pani Natalska mrugnęła oczyma ku starszéj córce; smutna Helena odpowiedziała powolnym ruchem powiek, i giestem dała o czémś znać swemu mężowi; ten z pośpiechem zdjął szal z poręczy krzesła i oczyma pokazał na drzwi bratu swemu i Maryanowi, którzy na znak zgodzenia się pochylili głowy.. Żancia spoglądała na to wszystko z niepokojem i ścisnęła mocno rękę cioci Rózi.
— Wychodzą! — szepnęła — wszyscy wychodzą!