Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 226.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

da, i przy skąpym, żółtym płomyku łojówki, starannie cérowała koszulę syna. Perkalowy, spłowiały szlafrok okrywał drobną i suchą kibić staréj kobiety, siwe włosy jéj, uwolnione od czepka, opadały na pomarszczone czoło, usta blade, otoczone zmarszczkami, drżały od czasu do czasu, a zaczerwienione od łez oczy z wytężeniem wpatrywały się w koszulę cienką i białą, przodem bardzo ozdobnym opatrzoną, ale od starości rozpadającą się niemal w szmaty. Izdebka, ze wszystkiém, co się w niéj znajdowało, w najmniejszéj rzeczy nie przypominała komfortu, ni zbytku. Ciasno tam było, brudno, ubogo i nieporządnie. Pod ścianami, na które czas i niedbalstwo rzuciły długie smugi i szerokie plamy brudu i pleśni, stały dwa łóżka nadpróchniałe, ze staremi nogami, upadającemi na siłach, z pościelą tak szczupłą, że ledwie widoczną, mizernemi kołderkami pokrytą. Piec potężnych rozmiarów rozpierał się dumnie, zajmując sobą sporą część izby, a u stóp jego, na podłodze, z prostych desek skleconéj, leżał malutki tłómoczek, zmęczony widocznie mnogiemi podróżami, z których również mnogie wyniósł rany, w wielce niegłębokiéj swej głębi ukrywający trochę bielizny i odzieży. Na krzesełku o trzech nogach, przypartém do ściany, leżała popielata jedwabna suknia i czarna starożytna mantyla, paradny strój, od lat zapewne wielu służący matce Romana Gotarda do występowania na estrady koncertowe; na stole, niedaleko mosiężnego lichtarza,