Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 229.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Milczenie trwało parę minut. Piérwsza przerwała je kobieta.
— Romusiu! — wymówiła głosem cichym i jakby nieśmiałym.
Syn nie odpowiadał.
— Romusiu! — powtórzyła matka, a tym razem w cichym głosie jéj ozwał się ton jękliwy skargi, czy wyrzutu.
Roman Gotard podniósł nagle głowę i wstrząsnął długiemi włosami.
— Co, mamo?
Krótkie pytanie to wypadło z ust jego gniewne, niecierpliwą przemocą mu jakby wydarte.
— Tak długo nie przychodziłeś, Romusiu... — zaczęła kobieta — lękałam się... abyś nie poszedł znowu... tam...
Roman Gotard wyprostował się.
— Gdzie to „tam?” mamo, gdzie to? masz zapewne na myśli cukiernią, handel win, albo i co gorszego jeszcze. Obawiasz się, abym nie wpadł w nałóg pijaństwa, abym nie térał się po tych nizkich sferach, w których gmin zadawalnia bydlęce swe chucie... O, nie lękaj się, mamo! dla takich, jak ja, upojenie jest ulgą, zbawieniem! Chciał-bym upić się trunkiem, aby stracić z oczu ten świat nikczemny! chciał-bym pogrążyć się w kałuży i zgasić w sobie ten święty ogień, który mnie pali, i stać się człowiekiem pospolitym, zwyczajnym, jak tamci...