Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przez chwilę, oczy z niewypowiedzianym niepokojem, nieledwie z trwogą, utkwiły w rozognionéj twarzy syna.
— O, mój Romusiu! — zawołała, podnosząc splecione ręce i przyciskając je do piersi — czemużem ja ciebie od dzieciństwa zachęcała i popychała do tego ciężkiego zawodu? Możem źle uczyniła? może byłbyś szczęśliwszym, służąc w biurze, albo dając lekcye muzyki, jak twój ojciec?
Roman Gotard stanął nagle, jak przykuty do miejsca, twarzą zwrócony do matki.
— Jakto? — zawołał głosem pełnym boleści i wyrzutu — jakto, moja matko? ty nawet wątpisz o mnie i o moim duchu? ty nawet przypuszczasz, że wycieranie stołu rękawami i maczanie palców w atramencie było-by dla mnie przeznaczeniem stosowném? O! nie, moja matko! mylisz się, mocno się mylisz! jam niestworzony do nędznéj, robaczéj, po ziemi czołgającéj się pracy! ja dla nędznego kawałka chleba i ślimaczego spokoju, którym gardzę, nie mogę wyrzec się wyższych polotów ducha, tych natchnień i porywów, które czuję w swéj piersi, które unoszą mię po-nad świat nikczemny w te wyższe sfery... w te...
Zająknął się; nie wystarczyło mu snadź wyrazów dla określenia własnéj wielkości i wzniosłości. Ale słowa, które wymówił, dostatecznemi były, aby ukoić trwogę i rozradować serce staréj kobiety. Dumne