Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 240.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zaufanie w samym sobie Romana Gotarda i wspaniałe lekceważenie robaczéj, po ziemi czołgającéj się pracy, znalazły w niéj wierne echo.
— O, tak! tak! mój Romusiu! moje dziecię jedyne! — zawołała właściwym sobie, przeciągłym tonem — ty jesteś człowiekiem wyższym... wiem o tém! któż lepiéj wiedziéć o tém może, nade mnie! Sercem matki odgadłam w tobie artystę! I nieboszczyk ojciec twój, świeć Panie nad jego duszą, odgadł także sercem ojca. Sześć latek miałeś zaledwie, kiedyś już z zakrytemi oczyma odgadywał imiona uderzanych klawiszy! Ktokolwiek, bywało, o szklankę nożem uderzy, tyś już mówił, jaki ton szkło z siebie wydało. Co za ucho! Byli wtedy ludzie, którzy radzili nam, abyśmy cię kierowali na urzędnika, albo, żal się Boże, i na rzemieślnika (tu Roman Gotard zaśmiał się szyderczo), ale my mówiliśmy zawsze: nie! on będzie artystą! i uczyliśmy cię muzyki...
— I dobrze zrobiliście, matko! — uroczystym głosem, stając na środku izby, przerwał Roman Gotard. — Wprowadziliście mię wprawdzie na drogę pełną cierni i głogów, ale wdzięczny wam jestem za to, boście nie zabili, nie zagłuszyli wyższego mego ducha! Ja rzemieślnikiem, ja gryzipiórkiem! kancelarzystą! o!...
Z głową podniesioną wysoko i powolniejszym już krokiem przeszedł się parę razy po izbie i stanął znowu przed matką.