Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 253.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niby z wielkiém zajęciem jakieś muśliny i koronki, coraz to do ust rękę podnosiła i migdałowe ciastko z cicha chrupała. Żancia rzuciła na nią parę przelotnych, ukośnych, jakby ukradkowych spójrzeń i uśmiechnęła się znowu tym samym co wprzódy uśmiechem, szybkim i figlarnym. Poczém, owijając głowę grubym splotem czarnych włosów, pochyliła się ku cioci Rózi.
— I cóż, cioteczko, stało się daléj z tą panną, o któréj mi mówiłaś? — zapytała stłumionym głosem, ze wzrokiem, w którym malowała się ciekawość.
Ciocia Rózia pilnie przypatrywała się scenie z Drylską zaszłéj; uśmiechała się, mrugała szybko powiekami i kilka razy nieznacznie ramionami wzruszyła.
— To długa historya, kochańciu — odpowiedziała na pytanie Żanci. — Chodź do mego pokoju, to ci ją opowiem.
Panienka rzuciła okiem na Drylską, która dojadała już różowego ciastka.
— A Drylska? — szepnęła bardzo cicho.
— Trzeba się jéj pozbyć, rybko złota — odszepnęła pani Róża.
Ale w téjże chwili osoba, o któréj mówiono, głowę z nad szuflady podniosła.
— A co, panienko? włoski już uczesane i ułożone? proszę mi teraz pozwolić rozsznurować gorset. Trzeba iść spać...