Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i wyzyskanie ich słabostek! Ale pani Herminia nie słyszała wyrazów córki, ciocia Rózia zaś nie myślała wcale o wyciąganiu z nich sensów filozoficznych. Figiel Żanci zabawił ją niesłychanie.
— Sprytna jesteś, jak widzę, rybciu, choć wyglądasz na niewiniątko! — rzekła ze śmiéchem, — prawdę mówiąc, gdym jechała do was, wyobrażałam cię sobie wielką pannicą, a ot znalazłam dzieciątko! Ale ileż to ty masz lat? poczekajno... w tysiąc ośmset pięćdziesiątym... nie, w pięćdziesiątym piérwszym... nie, czy tylko nie w pięćdziesiątym drugim... otóż nie mogę sobie przypomniéć dokładnie! Ileż ci lat, kochańciu?
Żancia wielkiemi oczyma na zabawną ciocię patrzyła. Jak żyła nie słyszała, aby ktokolwiek lata jéj rachował.
— Ile mam lat? — powtórzyła, — nie wiem, ciociu.
Pani Róża parsknęła śmiéchem.
— Osobliwość! — zawołała, — piérwszy raz widzę, jak żyję, aby człowiek nie wiedział o swoich latach! Ty, kochanciu, urodziłaś się w pięćdziesiątym, albo i w pięćdziesiątym piérwszym roku. W jednym, lub drugim najpewniéj. Masz teraz tedy lat ośmnaście, a może i dziewiętnaście.
Na Żancię wiadomość ta żadnego wrażenia nie sprawiła, ale pani Róża popatrzyła na nią, pokiwała głową i westchnęła.