Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 263.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łała ciocia ze śmiéchem, — żeby téż ośmnastoletnia panna ani razu jeszcze w nikim się nie kochała! no, przyznaj się kochańciu, — kochałaś się, hę?
— Jak mamę kocham nigdy! — ciszéj jeszcze zaprotestowała panienka.
— No a Arturek Darzyc? nie podoba ci się, co? jak uważałam dziś na koncercie, to on do ciebie bardzo słodkie oczki robi?
Żancia poruszyła się żywo.
— Jak mamę kocham, nie, — zawołała daleko już głośniéj.
— Co takiego nie? co nie? — pytała ciocia Rózia, kręcąc się z ciekawości na krześle i siwe oczy wpijając w zmięszaną, zawstydzoną na-pół, a na-pół zasmuconą nagle twarz panienki.
— Co takiego nie? co nie?
— Nie podoba mi się... pan Artur... — wyjąkała nakoniec młoda panienka, nie podnosząc powiek.
— Nie podoba ci się... a dlaczego Arturek ci się nie podoba? Niczego sobie chłopiec!
— O ciociu! on taki zwyczajny, pospolity, zimny... — wymówiła Żancia i podniosła nakoniec powieki. W wielkich oczach jéj, które prosto w twarz cioci Rózi spojrzały, zagrały migotliwe iskierki i całą twarz bladego dziewczęcia oświeciły na chwilę nagłym wyrazem tajemnego jakiegoś ognia i w dalekiéj głębi nurtującego ją marzenia.