Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 264.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja nie tak, moja ciociu, wyobrażam sobie takiego... takiego który... który...
Nie mogła dokończyć, zająknęła się, zawstydziła i umilkła. Usta jéj wstydziły się i nie umiały wyrażać uczuć, mieszkających w sercu, nieznającém siebie, marzeń mknących po nieméj wiecznie główce.
— Takiego rybciu, któryby się tobie podobał, — uśmiechając się i mrugając oczyma dokończyła ciocia Rózia. — No jakżeż ty go sobie wyobrażasz? powiédz, Bruneta byś wolała, czy blondyna?
— Bruneta, ciotuchno! — szepnęła Żancia.
— Bruneta, — ciągnęła ciocia, — wysmukłego z czarnemi ognistemi oczyma, z cerą śniadą, czułego melancholicznego, prawda? co?
— Tak, ciociu!
— Bogatego? eleganckiego?
Żancia nagle podniosła powieki, i ukazała, żywiéj ,eszcze, niż wprzódy, palące się źrenice.
— Nie, ciociu, nie! — zawołała, — wolała-bym, aby i był biédny, nieszczęśliwy!
Zdumienie odmalowało się na twarzy cioci Rózi.
— A to na co, kochańciu? — zapytała.
Żancia wahała się chwilkę z odpowiedzią. Mogło się zdawać, że walczyła znowu z nieśmiałością wypowiedzenia swéj myśli, albo téż usiłowała z trudem myśl tę ze splątanego pasma marzeń wywikłać i przed samą sobą słowami sformułować.