Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 267.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— niezawsze przecież miłość daje szczęście... czasem téż sprawia ona cierpienia...
— A to na co, kochańciu? — spytała ciocia Rózia, — chyba bez wzajemności? zdarzenie to rzadkie, ale bywa... bywa... ot ja sama znałam jednego ślicznego kawalera, który, nie mając wzajemności od swojéj damy... zastrzelił się!
Żancia drgnęła.
— Zastrzelił się! — zawołała, — ach Boże!
— Tak, tak, zastrzelił się, kochańciu, a przed śmiercią napisał karteczkę, w któréj były te słowa: „Leontyno! nie chciałaś kochać mię, patrz teraz na mego trupa! Umieram przez ciebie!”
Wyrazy te ciocia Rózia wymówiła z szeroko otworzonemi oczyma, rozpostartemi ramionami i wielkiém pathos w głosie. Żancia szeroko także otworzyła swoje wielkie oczy.
— Nieszczęśliwy! — zawołała, — ale ta Leontyna jeszcze była nieszczęśliwszą! mój Boże, jakże to musi być okropnie wiedziéć, że któś umarł z naszéj przyczyny!
— Okropnie, kochańciu, niech Pan Bóg broni, jak okropnie! ale to nic jeszcze! widziałam ja także jednę pannę, która suchot dostała z wielkiego kochaństwa, i umarła.
— Czy także nie miała wzajemności, ciotuniu?
— Gdzie tam, lubciu, wzajemność ona miała, i jaką jeszcze! ale rodzice nie pozwalali...