Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 268.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciociu! ciociu! to może ta sama, co się w swoim nauczycielu zakochała?
— Nie, kochańciu, tamta wykradła się...
Żancia ręce splotła i szerzéj jeszcze oczy otworzyła.
— Wykradła się! ach to coś okropnego! jakże musiała być odważną...
— Ba, ba! rybciu! kochaństwo jest to rzecz taka, która osobliwym sposobem odwagi dodaje...
— I cóż się stało z tą panną? ciociu.
— A cóż? żyje sobie dotąd szczęśliwie ze swoim adonisem.
— A rodzice?
— Rodzice pogniewali się trochę, a potém przebaczyli.
— Mój Boże! co téż to za historye dzieją się na świecie!
Ostatnie słowa, Żancia wymówiła z głębokiém zamyśleniem. Po bladém, pochyloném jéj czole, i w oczach, utkwionych w krawędź stolika, przepływały roje tajemnych myśli jakichś; drobne rączki, na kolanach złożone, splotły się ściśléj; z pod ciasnego gorsetu wypływał od czasu do czasu lekki szmer stłumionego westchnienia. Ciocia Rózia tymczasem nie próżnowała i, oddając się zwykłéj sobie językowéj werwie, prawiła różne historye, dawno minione, to zabawne, to romansowe, to tragicznym jakimś sposobem zakończone. Późno już było bardzo, kiedy