Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 271.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

względem piérwszego rolę nauczyciela, i akordy fortepianowe, śpiewowi towarzyszące.
— Tak, tak, kochańciu — mówiła ciocia Rózia, starannie zawiązując oczko jedwabnéj siatki, i z pod brwi figlarne spójrzenie rzucając na Maryana — widziałam, jak zawczoraj na koncercie szeptałeś słodkie słówka do uszka pani Adamowéj! a czy to pięknie, bałamucić mężatkę? ha?
Otworzyły się drzwi do przedpokoju, i do sali wszedł mężczyzna, na którego ciocia Rózia wnet całą potęgę wzroku swego zwróciła. Przybyły oddał ukłon, na który Maryan podobnym odpowiedział ukłonem i, dość szparko przebywszy salę, bocznemi drzwiami udał się w głąb’ mieszkania.
— Kto to, kochańciu? kto to taki? — zagadnęła wnet ciocia Rózia, kręcąc się na krześle od nadmiaru ciekawości i mrugając szybko powiekami.
— Nauczyciel moich braci — obojętnie odpowiedział Maryan.
— Nauczycieli a czegoż to on uczy?
— Angielskiego języka.
Ciekawość cioci Rózi zagasła. Nawlokła iglicę nową nitką jedwabiu, i znowu całą uwagę zwróciła na Maryana.
— Tak, tak, kochańciu — zaczęła — jak uważałam z rozmowy wszystkich pań, które wczoraj widziałam, jesteś uważanym za jednę z najlepszych partyi w gubernii. Panie i panny wynoszą cię pod niebiosa.