Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 274.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pod bujnym wąsem wytwornego sługi, wił się ledwie widzialny złośliwy uśmiech.
— Proszę pana — rzekł, zbliżając się do Maryana jakiś pan Wąsikowski...
— Roman Gotard Bruno! — zawołała pani Róża, klaskając w dłonie.
— Nowy przedstawiciel muzyki! — zaśmiał się Maryan. — Powiédz temu panu — dodał, zwracając się do lokaja — że ojca mego niéma w domu, a matka zajęta toaletą...
Lokaj postąpił ku drzwiom, ale pani Róża schwyciła go za połę od surduta.
— Zaczekaj aspan, zaczekaj — zawołała — Marylku! króleńku! każ go przyjąć, proszę cię, każ go przyjąć! takam ciekawa zobaczyć tego Romulka! Syn Dojwałłówny, obywatelskiéj córki! nie można-ż go przecie tak z przedpokoju odprawiać! a przytém — artysta.
Ostatni wyraz wymówiła z wielką powagą, roztwierając szerzéj oczy i wskazujący palec podnosząc w górę. Maryan uśmiechnął się, wzruszył ramionami i szybko z krzesła powstał.
— Dom nasz jest domem cioci — rzekł uprzejmie i wesoło — niech-że ciocia przyjmuje sobie tego syna obywatelskiéj córki, i tego artystę... co do mnie, zmykam...
Mówiąc to, oddał pani Róży ukłon głęboki, pełny żartobliwéj galanteryi, i pośpiesznie odszedł do salo-