Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 298.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy idziesz gdzie, Romusiu? — ozwała się nieśmiało.
— Przejdę się trochę, mamo, czuję potrzebę ruchu, przestrzeni... zdaje mi się dziś, że jestem panem świata, i pragnę go zobaczyć.
Mówiąc to, wyciągnął rękę ku asygnatom. Wąsikowskiéj twarz przybrała już wyraz bardzo niespokojny, na czoło jéj, rozpogodzone przed chwilą, wystąpiły znowu zmarszczki, niegroźne wszakże bynajmniéj, i niegniewne, ale smutne.
— Mój Romusiu! — rzekła cicho — może-byś lepiéj nie szedł...
Roman Gotard wyprostował się, brwi zsunął.
— Cóż to, mamo? — rzekł porywczo — czy nie jestem panem mojego czasu i moich pieniędzy?
Wąsikowska westchnęła i, milcząc, spuściła głowę.
— Zaraz wrócę, nie zabawię długo — łagodniéj już rzekł syn i zbliżał się ku drzwiom, gdy te otworzyły się i do izdebki wszedł posługacz hotelowy z listem w ręku.
— Od kogo to? — zapytał Roman Gotard.
— A nie wiem; lokaj go jakiś przyniósł — odpowiedział posługacz i odszedł.
Roman Gotard z pośpiechem list rozpieczętował. Nie był to list, ale liścik, w zgrabną podłużną kopertę ujęty, gotycką cyfrą H. B. zapieczętowany. Na śnieżnym, fijołkami pachnącym welinie, kształtném, drobném pismem kobiecém nakreślone, znajdowały