Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 300.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gniew i obrażenie się syna zmieszały i przelękły. Nie śmiała objawić swéj myśli, bo była ona wprost sprzeczną z wykrzyknikami i sarkaniem Romana Gotarda. Z na-pół otwartemi ustami, z szeroko roztworzonemi oczyma i z podniesionemi brwiami, wzięła do ręki welinową ćwiartkę.
— Herminia Brochwiczowa — przeczytała głośno — mój Boże! — wymówiła, odwracając się ku synowi — wszak to matka téj panny...
Trudno upewnić, czy wykrzyknik ten staréj Wąsikowskiéj, mający pozór nagłego przypomnienia sobie o czémś, nie był podyktowanym dyplomacyą, usiłującą myśli oburzonego syna nadać inny, bardziéj pożądany kierunek; ale Roman Gotard stanął nagle na środku izby, przestał machać ramionami i wstrząsać włosami, umilkł i zamyślił się.
— Tak — wyrzekł po chwili — to jéj matka pisała! jak mogłem o tém zapomniéć? o! dzięki ci, mamo, żeś mi to przypomniała! Jestem tak drażliwy na każdą obrazę, że, otrzymawszy dziwną tę propozycyą nie pamiętałem o niczém, prócz o tém, że ktoś chce mną pomiatać! Odmawiając, popełnił-bym głupstwo, którego potém nie mógł-bym darować sobie nigdy! Wszak jeśli zostanę nauczycielem jéj braci, będę i ją także widywał często! O! widywać ją codzień, choćby co dni dwa lub trzy, choćby z dala, w przelocie, na mgnienie oka! jakież szczęście! jakiéj-że ofiary dla szczęścia tego uczynić-bym nie zdołał!