Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 305.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cyi, i parę butelek, w znacznéj części wypróżnionych.
Wąsikowska, ze skrzętnością osoby, przewidującéj żelazne jutro, po złotém dziś, chowała do szuflad komody resztki pasztetu i séra; butelki z pozostałém w nich winem, stawiała w kącie izby na ziemi. Roman Gotard, z czołem opartém na dłoni, zatapiał się w marzeniach o wielkiéj swéj kompozycyi, i pięknych oczach swego anioła.
Po północy dopiéro, w izbie zajezdnego domu, zagasło światło, i zapanowała cisza zupełna. Śród ciszy téj ozwał się głos Romana Gotarda.
— Mamo, wszak mówiłaś mi kiedyś, że Stanisław Moniuszko dawał lekcye muzyki w Wilnie, nim skomponował Halkę?
— Dawał, moje dziecko, dawał — odpowiedział z głębi ciemności przeciągły głos Wąsikowskiéj — mieszkałam wtedy z twoim ojcem w Wilnie, i sama widziałam, jak chodził po domach.
— A jednak — raz jeszcze ozwał się Roman Gotard — jest to, mamo, wielki kompozytor.
W kilka minut po krótkiéj téj rozmowie, równy oddech Wąsikowskiéj, połączony z lekkiém chrapaniem, oznajmiał, że usnęła ona głęboko.
Ale Roman Gotard usnąć nie mógł. Wino, którém zaprawiał sutą kolacyą, nie upoiło go, tylko rozmarzyło. Myśl, że zostanie metrem muzyki, nieuspokajała go bynajmniéj, ale owszem rozdrażniała,