Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 320.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Boże, cóż-by to było, gdybym wypadkiem oczekiwać zaczęła kogoś, stojącego po za tém kołem? Splątałabym życie moje i uczucie w niepodobny do rozwikłania węzeł. Bo i cóż dla mnie mogło-by być po za tém kołem, ciociu Róziu, powiedz! nieszczęśliwa miłość i... mezalians! o! mezalians, to straszna rzecz, ciociu Róziu, choćby w nim był cały świat tego, co ty nazywasz kochaństwem. Nie, ciociu; nie oczekuję ja nikogo, bo i pocóż oczekiwać-bym miała? Wszystko moje — wkoło mnie.
Pani Róża patrzała na mówiącą przenikliwie i niedowierzająco zrazu, musiała jednak uwierzyć w szczerość słów jéj i wziąć je w zupełnie prostém ich znaczeniu, bo skinęła głową z zadowolnieniem, i pulchną dłonią pogładziła jasne warkocze; na nizkim taburecie siedzącéj panny.
— Bardzo to dobrze, rybciu i rozumnie z twéj strony — zaczęła, — że nie myślisz o szukaniu dla siebie szczęścia za górami za lasami, i że nie chcesz dobrowolnie narażać się na zgryzoty, oczekując, Bóg wié, tam kogo, kiedy tuż przy tobie są tacy, co szaleją za twemi ślicznemi oczyma, i nie wiedziéć co-by oddali, aby one łaskawie na nich patrzały. Kiedy mi się zdało, że moja Tosiunia patrzy ciągle przez okno i wygląda kogoś, przelękłam się okrutnie, bo na co innego kochaństwa, jak to, które masz przy sobie i jaśniejszéj nitki szczęścia, jak ta, co od twego serduszka wić się może do serca pewnego kawalera,