Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 333.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stoików dawnych, chyba-by liczył sobie z dobrą kopę przeżytych jesieni.
Stefan toczył walkę ze sobą, z głosem swym, wyrywającym z piersi wyraz, którego wymówić nie chciał; ale spójrzenie jego utonęło wzajem w podniesionych ku niemu, łzą i iskrami błyszczących oczach, usta mu drgnęły i wyrzec cóś miały, ale... minuty walki Stefana były dla Teofili minutami namysłu. W twarzy i postawie jéj zaszła zmiana. Jakby przestraszona nagłą jakąś myślą, usunęła się nieco, powieki jéj znowu w dół opadły.
— Żegnam pana! — wymówiła daleko chłodniejszym, niż wprzódy, tonem, i zwróciła się ku progowi. Od progu obejrzała się raz jeszcze, skinęła głową i znikła w głębi mieszkania.
Stefan patrzał za nią, jakby z chwilowego snu obudzony. Wzrok jego chmurny był i nieledwie gniewny, usta zarysowały surowszą, niż zwykle, linią.
— O, jak-żem był słaby i niewytrwały! — wymówił z cicha — gdyby była chwilę jeszcze pozostała...
Teofila musiała zapewne pomyśléć o tém, musiała zresztą ujrzéć to w wyrazie oczu i twarzy Stefana, że, gdyby pozostała z nim chwilę jeszcze, wymówił-by on może to słowo, o które przed chwilą prosiła, upominała się, które wywoływała przemocą niemal słowami i spójrzeniami swemi. Prosiła, upominała się, wywoływała to słowo; a gdy ujrzała, że wydobywa się