Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 335.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

więcéj! bo i pocóż to wszystko? do czego prowadzić mnie mogły te dziwne myśli, te szczególne uczucia, które miewałam, których doświadczałam, widując go, rozmawiając z nim? Smutek tylko i żal, tęsknota, niespokojność... dlaczego miała-bym dręczyć się tak dobrowolnie... skoro to do niczego, najzupełniéj do niczego prowadzić mnie nie mogło?.. tak! dobrze uczynił... spostrzegł, odgadł, domyślił się i odszedł... a może?... kto wié? może i sam uczuł...
Przy ostatnim wyrazie porwała się z sofki, stanęła i szklany znowu wzrok w przestrzeni utkwiła.
— Uczuł? o tak!... mój Boże! widziałam to... czemuż więc nie powiedział mi tego?... Chciał powiedziéć... miał powiedziéć... ale... uciekłam od słowa, którego jednak tak pragnęłam... tak pragnęłam!.. O! pocóż-em ja to uczyniła? gdybym jeszcze... jeszcze jednę chwileczkę z nim pozostała, dowiedziała-bym się...
Podniosła obie dłonie do czoła i stała chwilę nieruchoma, z piersią podnoszącą się wysoko, z drgającemi żalem ustami. Wkrótce jednak ręce jéj w dół opadły, serce przestało przyśpieszoném biciem wstrząsać jadwabnemi fałdami stanika.
— A gdybym się dowiedziała? cóż z tego?... czy szczęście? czy gładka, równa droga dla niego i dla mnie? Nie... po jednéj, krótkiéj chwili upojenia, cierpienie... burze... walki z sobą, i nakoniec... nakoniec zawsze i nieodmiennie rozstanie... tak! rozstanie!