Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 346.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szafirowych źrenic, były już więc wywołane. Maryan postanowił snadź zmusić ich, aby udzieliły świetnego zadośćuczynienia za doznaną obrazę. Postępując za piękną panną, która powolnym krokiem odchodziła od fortepianu, i topiąc spójrzenie w jasnych uplotach jéj włosów, mówił znowu:
— Jakąż mam odbyć pokutę? czy udać się do klasztoru Kamedułów i tam do końca życia już powtarzać: pamiętaj o sonacie B moll? czy, odprawiwszy od fortepianu brata mego Losia, usiąść na jego miejscu i rozpocząć na nowo naukę gamm majorowych, minorowych, chromatycznych i innych? Byłem w istocie nieuważny, roztargniony, byłem...
Tu pochylił się ku jasnym uplotom, i zniżając bardziéj jeszcze głos, dodał:
— Byłem więcéj grającą sąsiadką swoją, niż klawiszami, zajęty...
Ostatnie wyrazy Maryś wymówił z tego samego powodu, dla jakiego mówca publiczny, rozpoczynający mowę swą na chłodno, umieszcza w niéj stopniami coraz żywsze słowa, tak, że koniec mowy staje się dla niego samego częstokroć najwyższą niespodzianką. Ale dla Teofili słowa te wcale niespodzianką nie były. Przywykła ona do słuchania słów podobnych i do odpowiadania na nie, jak do oddychania. Tym razem odpowiedzią było lekkie wzruszenie prześlicznemi ramionami i z uśmiechem obojętności wymówione słowa: