Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 353.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

po piérwsze: straty materyalne wielkie, powtóre: wstyd. Trzeba więc było dostać sumy potrzebnéj, ale zkąd? jak? nad tém myślał pan Jan, a Sumski oczekiwał rezultatu myśli jego z szeroko otwartemi, w twarz pana utkwionemi, oczyma. To tylko pewna, że on sam nic wymyślić nie mógł, chociaż był rzeczywistym gospodarzem w Brochowie, i nad wymyślaniem zaradczych środków mozolił się od wielu już dni i nocy. Po długiéj chwili myślenia, pan Jan podniósł głowę.
— Trzeba cóś sprzedać, panie Sumski — rzekł, patrząc na przeciwległą ścianę.
— A co? — zapytał Sumski.
— Resztę zboża.
Krwawy rumieniec oblał twarz Sumskiego i bujne krople potu wystąpiły mu na czoło.
— Już ja o tém myślałem — zaczął, jąkając się — ale... ale nie ma już czego sprzedawać.
Pan Jan z żywością zwrócił na niego oczy.
— Jakto niéma? A dwie sterty na Widném?
Po tém pytaniu nastąpiła znowu chwila milczenia. Sumski pochylił nizko twarz, w którą fale krwi uderzyły, i co moment przełykał głośno, jakby mu coś dławiącego w gardle uwięzło. Nagle powstał i plecami przyparł się do ściany.
— Zgniło, Jaśnie Wielmożny Panie — wymówił rezolutnie, poczém zaraz chustką czerwoną twarz pokrył.