Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 357.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mimo kilku włók wyciętych, było go jeszcze w Brochowie sporo, ale pan Jan daleko od siebie tę pokusę odsunął. Wyciąwszy las, nie było-by możności utrzymać gorzelni, a bez gorzelni, w jakiż sposób wykarmić woły, a bez wołów zabrakło-by na wiosnę intraty, a bez wiosennéj intraty przyszło-by doświadczyć owego, umysł przerażającego przednówka, jakiego dotąd doświadczali tylko chłopi.
— A więc... — zaczął pan Jan, i zatrzymał się nagle. — A więc może... pożyczyć? — wymówił na-koniec i, przestraszony dźwiękiem własnego głosu, z westchnieniem twarz na obie dłonie opuścił.
Nigdy jeszcze dotąd długów nie zaciągał, a znał dobrze niebezpieczeństwa i podstępy téj smutnéj drogi, ku ruinie najczęściéj i nędzy wiodącéj. Ale Sumski, mniéj oświecony i przewidujący od swego pana, niebezpieczeństw i podstępów nie rozumiał. Wyraz: „pożyczka” przeraził pana Jana, jako początek czegoś bardzo złego, Sumskiego ucieszył, jako środek zbawczy od exekutora, który na karku mu siedział, i wielce dumę jego, jako brochowskiego rządzcy, upokarzał.
— Pożyczyć! Jaśnie Wielmożny Panie! pożyczyć! — zawołał Sumski. — Ja sam znam takiego, który...
Takiego, który-by Janowi Brochwiczowi kilka tysięcy złotych, lub nawet więcéj, pożyczyć chciał, znaleźć nie było trudno; pomimo bowiem ogólnego bra-