Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 363.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek z uszanowaniem, lecz nie bez pewnego oddźwięku smutku w głosie.
— Owoż — mówił pan Jan — pomimo wszelkich starań moich i trudów, pomimo pozbawienia się wielu rzeczy, do których ja i matka twoja przywykliśmy, nie mogłem zapobiedz znacznemu nadwerężeniu się fortuny naszéj, a co więcéj, przyszedłem do przekonania, że zapobiedz mu i nadal zdolnym nie będę. Nie wiem, czém się to dzieje i czego jest skutkiem; badałem siebie nieraz, szczerze pragnąłem zastosować się do potrzeb i wymagań czasu — nie potrafiłem. Nie sądzę, abym był bardzo ograniczonym, chęci nie brakło mi także; ale jestem człowiekiem starym, nie latami wprawdzie, które nie są jeszcze starością, ale... ale przyzwyczajeniami, nałogami, wadami i niedoborami, które wyrosły razem ze mną; dawniéj takiemi może nie były, ale dziś, w praktyce życia, stawiają mi na każdym kroku przeszkody... Zostaję w położeniu człowieka, który oczy ma, ale rąk nie ma: widzę wszystko, działać nie umiem. Wyznanie to smutne, upokarzające, ale szczere i głosem obowiązku podyktowane... Przeszłość ciężko siedzi na karku człowieka, zrzucić jéj z siebie ja przynajmniéj nie mogę.
Ostatnie słowa Brochwicz wymówił drżącym nieco głosem. Czoło jego zbiegło się w kilka fałd grubych i głębokich, wzrok spuścił się ku ziemi.