Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 377.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mówił był Maryś, przedstawiało się mu z dwojakiéj strony: smutnéj, ważnéj — i komicznéj, błahéj. Strona smutna i ważna budziła w nim namysł, błaha i komiczna wlewała w namysł ten żywioł żartobliwości, połączony z pobłażliwém jakby litowaniem się nad czémś, czy nad kimś. Maryś spostrzegł to rozdwojenie myśli towarzysza. Brwi jego ściągnęły się bardziéj jeszcze, zarazem powiódł dłonią po włosach, aby przywieść je do należytego porządku. Obojętność Stefana martwiła go widocznie, a bardziéj jeszcze zawstydzała.
— A! — rzekł po chwili — odbyłem, Stefanie, spowiedź trudną, kto wié? zawstydzającą mnie może! Wyjawiłem przed tobą okoliczności, w jakich zostaję; powtórzyłem rozmowę, jaką miałem dziś z ojcem, moim. W niezgodzie z sobą samym i wszystkiém co mnie otacza, w rozterce uczuć, jakich doświadczam, z potrzebami położenia, które mnie ścigają, przyszedłem do ciebie. Nie masz-że mi w zamian nic do powiedzenia? Nie odpowiész-że mi nic na wszystko, com ci mówił?
Stefan milczał jeszcze chwilę, ale wyraz twarzy jego nie zmienił się, gdy mówić zaczął:
— I cóż-eś ty mi powiedział, mój drogi Marysiu? i jakież to są te pytania, któreś mi zadał, a na które sam we własnym rozumie swym i we własném sumieniu nie mógł-byś znaleźć stosownéj odpowiedzi? Wedle mnie, położenie to, które wydaje ci się tak tru-