Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 395.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nach nocy, kończących mozół dzienny ścisłym rachunkiem, z sobą samym czynionym, na twardéj ławie szkolnéj, wśród potrąceń ludzi obcych, z dala od pieszczot domowych, wobec nieubłaganych wymagań, ciernistych zagadnień i rzadkich radości — nauki.
Maryan siedział, z łokciami opartemi o stół i twarzą ukrytą w dłoniach. Znać było, że pogrążył się w głęboki namysł, że w głowie jego ważyły się myśli, powstawały zamiary, a może i postanowienia. W izbie panowała zupełna cisza, przerywana tylko odgłosem kroków przechadzającego się po niéj Stefana, i miarowym tententem starego zegara, który, zawieszony w ciemnym kącie izby, chrapliwym szmerem swym upływ wielu minut oznajmił, zanim młody Brochwicz podniósł głowę i błyszczącemi oczyma spotkał się ze wzrokiem towarzysza.
— Nie! — wyrzekł, energicznym giestem białą dłoń swą składając na stole; — nie popełnię haniebnego czynu, nie zgubię ani samego siebie, ani téj kobiety, któréj ani życie, ani mienie do mnie należéć nie powinno; nie pozwolę rodzinie mojéj z żebraczemi torbami pójść w świat...
Powstał i, podnosząc głowę, dodał:
— Od początku najbliższego roku szkolnego, Stefanie, zostanę uczniem Szkoły Agronomicznéj, téj saméj, w któréj uczył się brat twój, Józef.
Stefan patrzał uważnie na mówiącego tak młode-