Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 407.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Żanci, od drzwi już zwracał się ku niemu w ten sposób, iż mógł on orzucić wzrokiem pyszny splot czarnych włosów, okalający bledziuchne czoło, i dwoje piwnych oczu, przysłonionych nieco długą, ciemną rzęsą. Raz nawet firanka rzęs podniosła się i wzrok Romana Gotarda spotkał się ze spójrzeniem piwnych oczu... Było to wprawdzie jedno mgnienie oka, ale Roman Gotard nazwał je: „bozką rozmową serc", i szedł potem w swoję drogę z postawą tak tryumfującą, z głową tak wysoko podniesioną, i z włosami tak nastrzępionemi nad czołem, że pani Róża, która go na kurytarzu spotkała, stanęła i zatrzymała go za rękaw od surduta.
— A co to, króleńku? — rzekła — czy może nowy koncert wydałeś i publika braw ci nadawała? coś nie słyszałam...
Na kurytarzu tym, który przedzielał piérwsze piętro domu na dwie połowy, Roman Gotard często spotykał panią Różę, która, nie mogąc nigdy długo usiedzieć na jedném miejscu, krzątała się wciąż po domu, to wchodząc, to wychodząc, to niosąc, to odnosząc, to wołając kogoś, to chwytając po drodze przechodzących domowników i tocząc z nimi długie gawędy. Roman Gotard znajdował się zrazu względem młodéj staruszki nieśmiało, a w gruncie nawet i niechętnie nieco. Wiedział o tém, że nie była wielką damą, i to zmniejszało jego dla niéj szacunek; obok tego była ona krewną Brochwiczów, nosiła su-