Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 410.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Biały, ozdobnie haftowany kaftanik, uwydatniał szczupłe i delikatne kształty jéj kibici; długie, czarne włosy, niesplecione jeszcze, przysłaniały trochę jéj czoło, i grubemi pasmami opadały na piersi i ramiona.
Stojący na kurytarzu, z okiem do szczeliny przyłożoném, wędrowny artysta złożył ręce, jak do pacierza. Dwie kobiety rozmawiały z sobą cichutko. W przyległym pokoju duegna, plecami do nich zwrócona, układała coś w szufladach komody. Pani Róża opowiadała snadź Żanci jednę z romantycznych historyi, których posiadała w pamięci swéj zapas znaczny, bo, mówiąc, wznosiła oczy w górę i wstrząsała głową, w sposób objawiający zgrozę, lub politowanie. Epilog historyi musiał być przeciez komicznym, bo nagle Żancia zaśmiała się głośno i przeciągle; szczera, nieskrępowana niczém wesołość, rozświeciła bladą jéj twarzyczkę, żywym blaskiem zapaliła oczy. W téj saméj chwili pani Róża ukończyła splatanie warkocza.
— No, kochańciu! — rzekła głośniéj — idź już i ustrój mi się tak pięknie, żeby Artiurek Darzyc aż usechł z kochaństwa!
— Niech mi ciocia o nim nie mówi! — szepnęło dziewczę, powstając i spuszczając oczy.
Pani Róża mrugnęła powiekami.
— Wiem! wiem! kochańciu! — rzekła — nie chcesz Artiurka, wolała-byś, żeby na jego miejscu był