Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 417.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wypadku, jak twoje wyjście na miasto bez mamy, już ja jéj, kochańciu, jednym tylko lidzkim powiatem nie zwojuję!
Żancia uśmiechnęła się wesoło i figlarnie.
— Niech cioteczka idzie do swego pokoju — odszepnęła ciszéj jeszcze — i nic nie mówi tylko! ani mru-mru!
Posłuszna téj informacyi, młoda staruszka wysunęła się wnet do swojego pokoju. Nic na świecie nie mogło jéj uczynić większéj przyjemności, jak tajemne knowanie małego jakiego spisku. Oprócz tego, figlarny uśmieszek Żanci ujął ją dla zamiaru młodéj dziewczyny ostatecznie.
— Biedna rybka! — mówiła do siebie, odchodząc, — trzymają ją jak więźnia jakiego! a jakie sprytne oczęta ma dziewczynina! Oj! będzie tu kiedyś, będzie ogień!
Żancia tymczasem usiadła przy stoliku, otworzyła książkę i zeszyt, oparła oba łokcie na stole i czoło ukryła w dłoniach. Drylska haftowała przy oknie. Milczenie panowało chwilę w pokoju.
— Drylsiu! — ozwała się Żancia.
— A co panieneczko?
— Żebyś wiedziała, jak mię głowa boli!
— A mój miły Boże! zkądże się to wzięło? Z rana przecież nie bolała.
— Owszem, bolała, tylko mniéj. Teraz boli coraz bardziéj.