Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 420.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Żancia opuściła się nagle na krzesło i zakryła twarz rękoma.
— Mój Boże! mój Boże! — zawołała ze skargą w głosie — jaka ja jestem biedna! tak mię głowa boli, a nikt nie ulituje się nade mną! nikt mię nie kocha. Trochę powietrza, i tego mi nie dają! zdaje się, doprawdy, że jestem niewolnicą...
Drylska zerwała się z siedzenia.
— Dość już tego, panieneczko — zawołała — dość już tego! bo dali-Bóg serce mi pokraje się na kawałeczki! Nikt jéj nie kocha! nikt się nad nią nie ulituje! słyszaneż to rzeczy? a ja to kto jestem? Czy to ja panienki na rękach moich nie nosiła? No, proszę już iść, proszę iść z panią Cieciórkową, to może główka przestanie boléć...
Żancia skoczyła z krzesła i zawisła na szyi Drylskiéj.
— Aj! zadusisz mię panienka! no, dość już tego, moja gołąbko! wiem, wiem, że kochasz starą Drylską! Ale co będzie, jak pani przyjedzie, a panienki nie znajdzie w domu?
— Gdzie tam przyjedzie! Snipiszki... Rosa... blizkiż to świat... — wołała Żancia, ubierając się już śpiesznie w szubkę i kapelusz.
Pani Róża ukazała się téż w progu, gotowa do wycieczki, w kołnierzu lisim i atłasowym kapturku z zielonym pufem. Drylska patrzała na te przygotowania z miną osoby, któréj się gwałt dzieje.