Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 428.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żeście go państwo dobrodziejstwo na takiego wirtuoza wykierowali...
Twarz Wąsikowskiéj jaśniała teraz pełnym rozkoszy uśmiechem, powieki jéj już nie drżały, i postawa zalęknioną nie była.
— Nie my, pani dobrodziejko moja, nie my-to daliśmy jemu taki talent, i taką zdolność, i taką ochotę do poświęcenia się dla sztuki... (Matka Romana Gotarda, przebywając z synem nieustannie, używała często w swéj mowie jego wyrażeń). Nie my-to... — prawiła daléj — ale Pan Bóg tak już był łaskaw na niego, i obdarzył go taką wzniosłą naturą, takim wyższym ogniem... Czy uwierzy pani dobrodziéjka, że mój Romuś, kiedy był jeszcze od taćkiém maluśkiém dzieciątkiem, miał już takie ucho do muzyki, że bywało, ojciec posadzi go przed fortepianem, a w drugim pokoju nożem o szklankę uderzy. Szklanka naturalnie: brzdęk! a ojciec pyta: — jaki to ton, Romulku? — „G w drugiéj oktawie basu” — odpowiada dziecko — albo, B-moll w wiolinie”, i czy uwierzysz pani dobrodziéjka, że zawsze było rychtyk, ani razu, bywało, nie omyli się!
— Cuda prawdziwe, królowo moja! — wtrąciła pani Róża, która kręciła się na kanapce i mrugała oczyma, bo ją historya o szklankach i bemolach nie bardzo zajmowała. Ale Wąsikowska, wpadłszy raz na jedyny przedmiot, który zajmował ją na świecie, pędziła daléj lokomotywą.