Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 438.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pomówienia!” zapowiadało uroczystą rozmowę; jedno i drugie w połączeniu lodem przestrachu ścięło myśli i uczucia Żanci. Wielka tajemnica jéj odkrytą być musiała... ale... o ile? do jakiego stopnia?
Słaby rumieniec, którym szybki chłód wśród ożywczego, świéżego powietrza, a może i doznane wrażenie, okrasiły policzki młodéj dziewczyny, zniknął bez śladu. Pobladła, ze spuszczonemi powiekami, usiadła na brzegu wskazanego sobie krzesła, sztywna i wyprostowana, jak dobrze naciągnięta struna.
— Żancia wychodziła beze mnie na miasto? — zaczęła indagacyą swą pani Herminia. Brwi jéj były wciąż ściągnięte, czoło chmurne, a oczy suche i gniewne, nieco bacznie w twarz córki wpatrzone.
— Wychodziłam, mamo — wymówił nakoniec głosik nieśmiały i pokorny.
— Z kim?
Znowu chwila milczenia.
— Gdzie byłaś?
Chwila milczenia daleko dłuższa od poprzednich.
— Przeszłyśmy z ciocią parę ulic i wróciłyśmy.
— Nie zachodziłyście nigdzie?
Tym razem pierś Żanci zaczęła oddychać ciężko, drobne jéj ręce, nieruchomo dotąd złożone na kolanach, zaczęły miąć i obracać w palcach szarfę w białe i błękitne paski. Z większą trudnością przycho-