Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 018.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciołach swéj młodości, oparł plecy i głowę o miękką poręcz fotelu i przymknął powieki, których delikatna błonka zaróżowioną już nieco była od dwutygodniowych trudów.
W ładném mieszkaniu panowała głęboka cisza, od okien rozchodził się lekki zapach kilku kwitnących roślin, któremi pani Herminia przyozdobiła salonik syna, z ulicy dolatywał tylko od czasu do czasu szmer przesuwających się szybko sanek, albo głuchy, warstwą śniegu stłumiony, turkot ciężkich powozów. Maryś spoczywał... Po chwili uczynił lekkie poruszenie. Pomyślał zapewne, że trzeba mu wyprostować się, oderwać głowę od miękkiéj poduszki, otworzyć oczy i skierować je ku owéj czterdziestéj stronicy, od któréj oderwał był je przed kwadransem, ale... fotel był tak wygodny... woń roślin, kwitnących u okien, tak rozkoszna... cisza tak usypiająca... Maryś uczynił drugie poruszenie, wyciągnął nogi w całéj długości pod różaném biureczkiem i pozostał nieruchomy. Nie usnął jednak. Nie był z natury ospalcem i godzina była nie po temu. Ale uczuł się w żywiole dobrze znanym, z którym zrósł się od dzieciństwa, w żywiole wygodnego spoczynku. Myśl jego, przestawszy raz zajmować się brzydkiemi, jednostajnemi wierszami, usianemi, niby kolcami, mnóztwem kursyw, cyfr i pedantycznych wyrażeń, uleciała w świat i rozpierzchła się po najrozmaitszych punktach szerokiéj przestrzeni.