Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stwem odbiły się na tle wytwornego pokoju. Rozmarzający, do księżycowych promieni podobny blask lampy, łagodnemi strugami płynąc z pod kolorowéj zasłony, oświecił twarze obu młodych ludzi, gdy podawali sobie ręce na powitanie.
— Źle mi coś wyglądasz, Stefanie — rzekł Maryś takim głosem, jakby niepewnym był, od czego wypada mu zacząć rozmowę. W postawie jego i powitaniu malowało się wciąż niezwykłe mu wcale zmieszanie.
— W istocie — odparł Stefan, siadając — miałem w tych czasach niezwykle wiele zajęcia i kłopotów, trochę niepowodzeń; czuję się dziś nieco zmęczonym, i po zamknięciu sklepu przyszedłem do ciebie, bo duszno mi było jakoś i smutno w mojéj izbie...
— A! — wyrzekł Maryan z pewnym odcieniem zadowolenia w głosie — i tobie więc także bywa niekiedy duszno i smutno w sferze, w któréj się zamknąłeś? i ty także, po spełnieniu dziennego zadania, czujesz się czasem zmęczonym ?
— Czy myślałeś, że jest inaczéj? — z uśmiechem zapytał Sieciński.
— Miałem cię za człowieka żelaznego, za opuklerzonego ze wszech stron rycerza pracy...
— Omyliłeś się; nie jestem z żelaza, ale z krwi i kości, a praca ciągła, nudna, męczy nieraz najżarliwszych nawet swych rycerzy...