Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dransem oczyma wyobraźni, widziała na tle szyb mętnych i mrocznych obraz Maryana, a gdy wszedł, powitała go rumieńcem, pozwoliła mu mówić o miłości i wspólnéj przyszłości, i przyszłości téj zapragnęła sama. Ale słowa jéj, tryskające z duszy pełnéj zapału, szacunku, zachwycenia nieledwie, wywołały tą razą na usta Maryana uśmiech wpół smutny, wpół szyderski.
— Było to dawno... — wymówił z wolna — bardzo dawno... gdym tworzył szalone postanowienia te i roił fałszywe obrazy życia, o których mówił ci brat twój, Anno! Odtąd myślałem wiele, spójrzałem w siebie z rozwagą i, bez uprzedzeń, bez przesądów, starałem się rozwiązać zagadkę życia. Rozwiązania tego nie znalazłem ani w suchéj treści ksiąg, któremi otoczyłem się z razu, ani w brutalnéj surowości zasad, które z razu przyjąłem był za swoje...
Umilkł na chwilę, nie dlatego przecież, aby wahał się z dokończeniem swéj myśli; walka wszelka skończoną w nim była, a wczoraj jeszcze istniejące tajemne zawstydzenie znikło bez śladu. Ale Anna podniosła głowę i utopiła w nim wzrok zdziwiony.
— W czém że więc rozwiązanie to znalazłeś?
— W swobodnym polocie ducha, Anno! w niekrępowaném niczém zadowoleniu serca, w poezyi, ciszy, miłości... w szczęściu.
Pochyliła głowę i znowu dłonią zasłoniła czoło i oczy. Można-by rzec, że wzrok jéj uderzony został