Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 072.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Młody człowiek gwałtownie załamał ręce i przycisnął je do rozgorzałego czoła.
— Nie zrozumiałaś mnie, Anno! — szepnął rozpacznie — o! jakżem się zawiódł!...
— Zawiedliśmy się oboje... — cicho wymówiła dziewczyna.
— Pocóż śniłem tak pięknie, tak czarownie marzyłem, skoro głos serca mego w kobiecéj nawet, w dziewiczéj piersi echa znaléźć nie może? skoro poezya czczém już tylko na świecie jest słowem, a miłość... o! gdzież znajdę miłość bez warunków, bez słabych wahań się i chłodnych obliczeń, jeśli jéj w tobie nawet, Anno, nie znalazłem?
Mówił to z bólem, z goryczą, z obrazą i nieledwie rozpaczą; błękitne oczy jego wezbrały łzami, zakrył twarz chustką i siedział nieruchomy. Płakał, Anna patrzała na niego z razu ze zdziwieniem. Snadź młody człowiek, który siedział teraz przed nią, rozmarzony i rozkwilony, inaczéj wcale przedstawiał się dotąd myśli jéj i wyobraźni. Patrzała i myślała. Powiodła dłonią po czole, jakby pragnęła rozwidnić i wzmocnić myśl swą ku odgadnięciu i zrozumieniu nowego dla niéj zjawiska. Zrozumiała je nakoniec i w znękanéj postawie, w schylonéj głowie Marysia, utkwiła wzrok, pełny smutnéj litości. Po chwili wyciągnęła rękę i ruchem litującéj się przyjaźni złożyła miękką dłoń swą na ręku płaczącego mężczyzny.