Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

matki, ramionami oplotła jéj kolana i śliczną twarz swą podniosła ku jéj twarzy.
— Matko moja najlepsza! kocham cię nad wszystko! — wymówiła głosem, w którego zniżonych tonach dźwięczała czułość głęboka, połączona z taką samą powagą, jakiéj wyraz tkwił w zamyślonych, ku matczynéj twarzy wzniesionych, jéj oczach.
— Wiem o tém, dziecko jedyne! wiem o tém! — gorącym szeptem odparła matka, i długi, cichy pocałunek złożyła na czole dziewczyny.
— Za nic, za nic w świecie nie chciała-bym, abyś cierpiała przeze mnie, ty, matko moja, która, odkąd zapamiętać mogę, czyniłaś mi z życia niebo spokoju, wesołości, pieszczoty...
— Dlaczego ty to wszystko mówisz, dziecko?
— Bo dziś dla mnie dzień ważny, mamo! dziś muszę wiele myśléć i dobrze o wszystkiém pamiętać... Nie jestem już dzieckiem. Wiem, mamo, że nie byłaś i nie możesz być szczęśliwą inaczéj, jak szczęściem naszém... mojém... Nie chciała-bym za nic uczynić dziś nic takiego, nad czém-byś ty późniéj cierpiéć i płakać mogła...
— Możesz-że coś podobnego uczynić? Cierpiéć z twojéj przyczyny mogła-bym wtedy tylko, jeśli-byś ty cierpiała. Ale pocóż miały-byśmy obie tworzyć dziś podobne przypuszczenia, dziś właśnie, kiedy wszystko zdaje mi się przyrzekać przyszłość szczęśliwą...