Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do ust nie wezmę — wołało dziecię, które tak, jak i Katarzyna, nie pozbyło się przyrodzonych cech charakteru swego, namiętnych uniesień i kapryśnych zachceń.
— Dziwny dziś dzień jakiś — wyrzekł młodszy z chłopców — Stefuś odszedł bez obiadu, Anusia nic nie jé i myśli, nie wiem już o czém...
— Nasza siostra nie myśli nigdy o niebieskich migdałach — z powagą rzekł starszy — jeżeli smutna jest i zamyślona, musi miéć ważny ku temu powód...
— Jedz! jedz choć trochę, Anusiu! — prosiła Katarzyna, a Anna, spójrzawszy na nią, spostrzegła w oczach jéj kręcącą się łzę żalu i niepokoju.
I przypomniała sobie znowu, że żadna z godzin dnia do niéj nie należy, że każda zmarszczka, która kiedykolwiek zasępi jéj czoło, każda smutna iskra, która zamigoce w jéj oku, odbiją się w otaczających ją twarzach smutkiem i zasępieniem. Przypomniała sobie o tém i położyła potrawę na stojący przed nią talerz; jadła i rozmawiała z braćmi o świeżo zadanych im szkolnych wypracowaniach.
Kiedy ukochany przez wszystkich głos siostry-gospodyni ozwał się znowu za stołem, a uśmiech otaczał blade jéj usta, mała gromadka zawrzała, jak zwykle w téj porze bywało, pogadanką wesołą i swobodną. Potém, umilkły w ścianach skromnéj izby głosy młodzieńcze i dziecięce śmiechy, każdy