Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciem. Zwierzenia ich wzajemne nie trwały długo. Kilka słów starczyło, by zrozumieli się do głębi, a żadne z nich nie było skore do wzmagania wypowiadaniem żalów swych, żalu i smutku drogiéj sobie istoty. W głowie Anny jednak pracowała snadź myśl jakaś niespokojna, zagadnienie jakieś, gwałtem dopominające się rozwiązania. Chmura zadumy leżała na dziewiczém jéj czole, usta otworzyły się parę razy.
— Stefanie — wymówiła nakoniec z cicha — powiedz mi, czy nie byliśmy w błędzie? czy w jedném z ważnych przecież i wielkich zagadnień życia nie rozminęliśmy się z prawdą i obowiązkiem? Czy dobrze pojęliśmy miłość i jéj granice?
Podniosła na twarz brata niespokojne pytające oczy, a gdy on milczał i pytająco także na nią patrzał, mówiła daléj:
— Czy nie powinniśmy byli cierpliwszymi być, wytrwalszymi? czy ja, zamiast pożegnać go w chwili rozżalenia i zawodu, nie powinnam była pracować nad tém, aby kiedyś pogodzić go z tém, co dla mnie słuszne jest i święte? Czy ty, Stefanie, zamiast rozstawać się z tą kobietą, nie powinieneś był wytrwać przy niéj, walczyć o nią, wpłynąć na nią tak, aby rozumiała życie, jak ty je rozumiész i, wtedy bez przeszkody już stała się twoją? powiedz! powiedz! czy nie zbłądziliśmy przez dumę, lub uniesienie? czy nie uczyniliśmy im krzywdy, opuszczając ich