Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pieru, zaczęła znowu czytać wypisane na niéj wyrazy. Teraz, przy świetle dzienném uderzyła ją w liście tym rzecz, któréj wczoraj w zmieszaniu swém i wzruszeniu nie dostrzegła, uderzyła ją i bardzo niemile raziła ortografia listu tego, przypominająca mocno tradycyonalne utwory lokajów i prowentowych pisarzy. Córka Jana Brochwicza, znała dobrze rodzinny język swój. To téż każdy wyraz listu, w którym Roman Gotard, znakomicie uproszczając pisownią ojczystą, odrzucał litery wszelkie, kréskami lub ogonkami opatrzone, sprawiał jéj z razu niewypowiedzianą przykrość. Była to przecież przykrość zupełnie nieokreślona. Wstręt Żanci do niegramatycznego pisania Romana Gotarda był czysto instynktowny i nietylko, że nie trwał długo, ale ustąpił przed uczuciem gniewu i oburzenia, których przeciwko sobie saméj doświadczyła.
— Jakam ja niedobra, niegodziwa, próżna, żeby na takie drobnostki uwagę zwracać! nie umié gramatyki? i cóż ztąd? ja umiem ich cztery, a czy mi to dało przyjemność jaką, albo radość? gdzie tam! albo czy może lepszą jestem przez to, że je umiem? i to nie. Była-bym taka sama, jak jestem, choć-bym żadnéj nie umiała. Cóż więc to szkodzi, że on nie umié gramatyki? poświęcił się przecież dla rzeczy, tysiąc, milion razy piękniejszéj, wznioślejszéj, bo — dla sztuki!
W przyległym pokoju pani Róża chrapała, tuż