Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

céj, bo rzadko zaznawanéj, ciszy i samotności, roznamiętnioną marzeniem...
Od dnia owego, żydek posługacz z zajazdu dość często zjawiał się w przedpokoju mieszkania Brochwiczów, zawsze z listem, do pani Róży zaadresowanym. Naturalnie, nikomu w domu tym na myśl nie przyszło zaciekawić się lub zapytać, kto był tak częstym korespondentem młodéj staruszki. Ona zaś otwierała zwykle kopertę, mrugając oczyma, uśmiechając się i ze łzami prawie rozczulenia szepcąc o tym biednym Romulku, który tak po uszy zaczłapał się w jéj Żanetce. W gruncie duszy ex-lwica rozpływała się z zadowolenia, z którego nie zdawała nawet sprawy przed sobą. Jak ryba w wodzie, kąpała się w ulubionym swym romantycznym żywiole, który przypominał własne jéj młode lata i udzielał pożywy ruchliwéj jéj wyobraźni. Nie zapytała zresztą siebie ani razu, jaki może być ostateczny wypadek romantycznéj intryżki, któréj nicią bawiły się jéj pulchne białe ręce.
— Niech pobawi się biedna dziecina — szeptała do siebie, ilekroć przychodziło jéj wręczać podług adresu pismo Romana Gotarda, — niech pobawi się rybka moja! nie zaznało to jeszcze życia, nie odetchnęło jeszcze ni razu swobodnie!
Zaznać życia i odetchnąć swobodnie, znaczyło to naturalnie, w pojęciu pani Róży, kochać się na zabój, lub w ostateczności choćby na żart. Ponieważ zaś młoda staruszka coraz mocniéj i serdeczniéj przywią-