jak bardzo sama pragnęła w dniu tym zobaczyć człowieka, który stał wciąż przed jéj wyobraźnią na postumencie, zbudowanym ze wszelkich cnót idealnych, w szacie utkanéj z najwznioślejszych uczuć i niezasłużonych cierpień.
Około południa Żancia siedziała w bawialnym salonie o parę kroków od matki swéj, czytającéj książkę. Siedziała nad krosienkami i wyszywała na kanwie szlak z arabesków. Powiedziano jéj przed kilku dniami, że powinna była własnemi rękoma utworzyć podarek jakiś dla przyszłéj bratowéj i kazano wyszywać poduszkę. Dostała kanwę, deseń, włóczki i rozpoczęła robotę, któréj, pomimo, że podobnemi robotami trudniła się od dzieciństwa, polubić nie mogła. W dniu tym szczególniéj machinalne liczenie ściegów i niewolnicze naśladowanie deseniu nużyło ją niewypowiedzianie, dręczyło, dławiło niemal. Czuła się dnia tego w takiém usposobieniu, że, gdyby mogła, gdyby miała prawo uczynić to, z najwyższą rozkoszą rzuciła-by się w fale świeżego powietrza, biegła-by kędyś w pole, na przestrzeń otwartą, gdzie szumią wiatry, ochładzające rozgorzałe czoła, gdzie brzmi pieśń swobodnego ptaszka, kojąca niespokojne serca. Uczuwała gwałtowną potrzebę ruchu dla ciała, zajęcia jakiegoś dla głowy, zajęcia, śród którego mogła-by uspokoić się, ochłonąć z wrażeń doznanych, zapomniéć o nich na chwilę,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 172.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.