Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

aby potém trzeźwiéj, jaśniéj pomyśléć o tém, co czynić jéj wypada.
Siedziała przy oknie, schylona nad krośnami. Cała energia młodzieńczéj jéj istoty, dławiona w niéj milczeniem i nieruchomością, niby płyn burzliwy w zamkniętém naczyniu, rozpierała jéj pierś, którą, dolegliwiéj niż kiedy, uciskały dziś rogi i sznurki gorsetu; co chwila palącą falą krew uderzała jéj do policzków i skroni, a wtedy kolory włóczki, leżącéj przed nią, mieniły się w jéj oczach i oczka kanwy zdawały się skakać w zawrotnym tańcu.
Od chwili do chwili jednak spoglądała przez okno na ulicę. Nagle powstała i zmierzała ku drzwiom salonu:
— Dokąd idziesz, Żanciu? — zapytała natychmiast pani Herminia, podnosząc twarz z nad książki.
Żancia przy drzwiach już stanęła ze spuszczonemi oczyma.
— Idę po włóczkę, mamo.
— Dokąd?
— Do mego pokoju.
— Zkądże tam włóczka być może?
— Zaniosłam tam z rana parę splątanych pasemek, aby je rozplątać.
Pani Herminia skinęła głową na znak zezwolenia.
O, jakże wprawnie, jak często i bez zająknienia kłamać umieją ziemskie anioły! Młoda dziewczyna,