Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ogniste oczy swe zatopić w piwnych jéj źrenicach, w których dawne złote iskierki rozgorzały w płomienie.
— Kocha mię — myślał Roman Gotard, siadając obok ucznia swego przy fortepianie, a na myśl tę uczuł radość wielką, lecz większą jeszcze dumę.
— Kocha mię — myślała Żancia, wbiegając do pokoju swego i rozpalone czoło ujmując w dłonie. Myśl ta sprawiła jéj zawrót głowy, a w całéj istocie jéj wznieciła niepojęte jakieś bóle i rozkosze, pragnienia i trwogi.
W kilka minut potém wchodziła do salonu z dwoma pasemkami włóczki w ręku, ze źrenicami ukrytemi pod zasłoną spuszczonych powiek, blada trochę, ale sztywna, niewinna i dziecięco dziewicza, jak zawsze.
Dnia tego przed zmrokiem, pani Herminia, na-pół z zachwyceniem, na-pół ze zdziwieniem, słuchała głosu córki swéj, śpiewającéj przy fortepianie. Żancia zwykle o téj godzinie exercytowała się w śpiewie. Ale dziś nie było to wcale exercytowanie się nieumiejętnéj i nieśmiałéj uczennicy. Śpiewała jakąś wielką miłosną aryą włoską. Dotąd nie rozumiała może dokładnie wyrazów jéj i tonów. Dziś zrozumiała je. Głos jéj rozchodził się po obszernych pokojach z dziwną siłą i pełnią brzmienia, chwilami dźwięczał przeczysty, srebrny, drżący tkliwością, rzewnością bez granic; chwilami wybuchać