Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zdawał się z jéj piersi gwałtem jakimś nieposkromionym, namiętnością, pełną energii, nieokreślonych pragnień, palącego bólu.
Pani Herminia słuchała i własnym uszom nie wierzyła. Nie przypuszczała nigdy, aby drobna pierś jéj córki wydawać mogła tak silne, pełne brzmienia, aby śpiew jéj mógł być tak potężnym i porywającym. Było jednak w tym śpiewie coś, czego nie rozumiała dobrze, lecz co nie podobało się jéj, przestraszało ją niemal.
— Żanciu! — zawołała nakoniec z przyległego pokoju — śpiewasz dziś dobrze, ale zanadto przejmujesz się tą aryą. Słysząc cię, można-by myśléć, że to śpiew jakiéjś prymadonny z teatru. Ça choque! Młoda panna powinna i w śpiewie nawet strzedz się wszelkiéj exaltacyi i zbytecznego podnoszenia głosu.
Młoda śpiewaczka, głosem tym wyrwana z gorącéj fali muzycznych tonów i własnych swych myśli, zsunęła ręce z klawiszy i umilkła. Po chwili znowu śpiewać zaczęła, ale gdy, posłuszna zaleceniu matki, śpiewała ciszéj już i powściągliwiéj, brwi jéj drgały zniecierpliwieniem i niechęcią, a w oczach błyskał śród zmroku ogień buntowniczych myśli.
Tego samego dnia i wieczoru, u pana Darzyca ojca grano w karty. Gra zresztą taka, dzienna i wieczorna, niebyła w tém miejscu niczém ani osobliwém, ani zdrożném. U pana Darzyca bowiem, ilekroć bawił on w mieście, a bawił w niém daleko czę-