Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 177.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ściéj, niż na wsi, grano zawsze w karty. Było to rzeczą tak powszechnie wiadomą i przyjętą w kole jego znajomych, że czynić nad nią jakiekolwiek komentarze wydawało-by się dla tych znajomych tém samém, co krytykować kulę ziemską za to, że obraca się około swéj osi. Zielone stoliki przecież, których zawsze stało tu otworem kilka, niekiedy zaś, w czasach wielkiéj karystyi na przybywających do miasta obywateli wiejskich, dwa, lub trzy tylko, otoczone były najsurowszemi regułami najściślejszego honoru i dobrego tonu. Nie było tu nigdy ani zapamiętałości, ani gniewnych, lub radosnych wykrzyków, ani, broń Boże, najlżejszego choćby fałszu, rzadko bardzo nawet pojawiał się hazard, i nigdy prawie nie przychodziło do przegrywania i wygrywania sum znacznych; ale wszystko odbywało się cicho, grzecznie, uczciwie, w granicach gier tak zwanych komersyjnych, w których ludzie, oddający się im, oprócz czasu zabitego i szczęk od poziewania nadwerężonych, żadnych strat nie ponosili. Dlaczego grali, skoro, grając, poziewali? Było to ich tajemnicą. Prawdopodobnie dlatego, że poziewanie uważali za najmniéj jeszcze utrudzającą robotę ze wszystkich robót, które leżały w zakresie zwykłéj ich działalności. To tylko pewna, że sam gospodarz onego grającego domu, grając, nie poziewał nigdy. Nie upędzał się on wcale za zyskiem w grze, ale miłował sztukę dla sztuki, i przywykł do niéj od najwcześniejszéj młodości, tak