Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 179.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stawę i twarz nieładną, lecz nacechowaną wyrazem dość szlachetnym i myślącym.
Owóż po całodzienném i całowieczorném graniu i poziewaniu, goście pana Darzyca rozeszli się tak, jak przyszli, nic nie zyskawszy prócz dnia przepędzonego, i nic nie utraciwszy, prócz również dnia zabitego; drobne bowiem kilkunastorublowe sumy, które z kolei przegrywali i wygrywali między sobą przez całe życie, niby podrostki rzucający i odrzucający piłkę, nie znaczyły nic a nic. Większy już wydatek ponosili na cygara, których bardzo wiele palili, w celu zapewne zabezpieczenia się od uśnięcia nad przyjemną zabawą. Dymu téż cygarowego było w obszernym pokoju bawialnym pana Darzyca tak wiele, że postać przechadzającego się po nim Artura zdawała się wciąż wyłaniać z obłoków i ukrywać we mgle. A jednak, pomimo téj obfitości tytuniowych wyziewów, Artur palił jeszcze cygaro, palił téż fajeczkę swą, na krótkim cybuszku osadzoną, i pan Darzyc ojciec. Na trzech otwartych zielonych stolikach stało jeszcze po dwie zapalone świece, leżały rozrzucone karty i rozpościerały się nakreślone kredą długie rzędy cyfr, które ktoś nieświadomy mógł-by wziąć za kabalistyczne znaki.
Pan Darzyc ojciec siedział w głębokim fotelu i czekał na swego przybocznego lokaja, który towarzyszył odchodzącym gościom na wschody. Wszedł nakoniec ze szklanką herbaty na tacy, którą postawił