Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

piastą fryzurą, śniadą, chudą twarzą, ognistemi oczyma i układem, wahającym się nieustannie pomiędzy niezmierném zmieszaniém i butną pewnością siebie. W ogóle zresztą czuł się on wzniesionym w niebo zachwycenia. Salony zmateryalizowanych bogaczy posiadały dla niego zawsze powab wielki, do tego stopnia, że, gdy nie mógł widywać ich w rzeczywistości, co naturalnie było stałą regułą jego życia, lubił czynić sobie illuzyą przez uczęszczanie do wystawnie urządzonych cukierni miejskich, gdzie, lubując się widokiem obszernych pokojów, pięknie obitych ścian, axamitnych pokryć na sprzętach, wyobrażał sobie, że to wspaniały jakiś pałac lub zamek, i że panna, stojąca za bufetem, jest pełną dystynkcji i gościnności kasztelanką, czyniącą honory domu swego dostojnym gościom, pomiędzy którymi znajdował się i on.
Tym razem był on naprawdę już, jeśli nie w pałacu i nie w zamku, to przynajmniéj, jak sam wyrażał się przed sobą, w bogatym domu. Co więcéj, był on tam razem z ideałem swym, ze swym aniołem, ze swą gwiazdą polarną, która, ubrana dziś w różową leciuchną sukienkę, z dwoma pączkami róż w czarnym warkoczu, nie przemówiła do niego wprawdzie ani słowa, ale często, bardzo często szukała go spójrzeniem piwnych oczu, które, w ostatnich dniach zapadłe nieco, otoczone ciemnemi kołami, rzucały na ładną, bladą jéj twarzyczkę, wyraz tajemne-