Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tym naszę rodzinę. Wnoszę zdrowie zaręczającéj się dziś pary: jedynéj córki mojéj i pana Artura Darzyca!
Wśród gwaru głosów i dźwięku uderzanych jeden o drugi kieliszków, które nastąpiły po tém oświadczeniu gospodarza domu, nikt nie usłyszał wykrzyku, jaki wydarł się z piersi Romana Gotarda. Wydawszy wykrzyk ten, stał on przez chwilę jak skamieniały, szeroko otwartemi oczyma wpatrzony w migocącą z daleka różową sukienkę Żanci. Twarzy jéj nie mógł dojrzéć, bo zagubioną była pomiędzy licznemi, otaczającemi ją, twarzami. Nagle odszedł, przebył wszystkie pokoje, minął nawet przedpokój, aż znalazł się w obficie oświetlonéj sieni domu. Tu stanął, trzęsącą się ręką wyjął z kieszeni stary skórzany pugilares, wydarł z niego niezapisaną kartkę, i znajdującym się w pugilaresie ołówkiem nakreślił na niéj kilkadziesiąt wyrazów. To, co czuł w téj chwili, musiało być w istocie szczerém i dojmującém cierpieniem, bo twarz jego była wzburzona i bardzo blada, ręce i usta drżały.
Żancię tymczasem, z uśmiechami przyjaźni i życzeniami szczęścia, otoczyły rówieśne jej panny i młodsze mężatki. Ona nie odpowiadała im wcale, szła jak posąg nieruchoma, ze spuszczonemi oczyma i rękoma obwisłemi na suknią. Z twarzy jéj niepodobna było nic wyczytać, bo rysy jéj, zesztywniałe aż do martwoty, bardzo przenikliwemu tylko oku uka-