Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 200.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

własnéj, wybuchem połączonym z wielką dozą przyzwyczajenia do zgrywania ról tragicznych przed innymi, a najbardziéj przed sobą samym.
Nie! głęboka nieznajomość ludzi i świata, wypielęgnowana w niéj tak starannie, przypuszczenie to niepodobném jéj czyniła.
— Co tu począć? co tu począć? — szeptała i w obu dłoniach ściskała rozpalone skronie.
Nagle, niby nadzieja dobréj rady i pomocy, zaświeciła przed oczyma jéj, z dala przez drzwi na oścież otwarte ujrzana, amarantowa suknia pani Róży. Żancia poskoczyła i miała już biedz ku téj arce zbawienia, ale na progu stanęła jak wryta.
Pokój, do którego schroniła się dla przeczytania wręczonéj sobie kartki, był gabinetem pana Jana, z drzwiami prowadzącemi do obszernéj sali jadalnéj. Przez salę tę, z tyrolskim kapeluszem w ręku, przechodził teraz Roman Gotard. Dążył do przedpokoju. Widziała twarz jego rozpłomienioną, brwi zsunięte, oczy skrzące się i z ponurym wyrazem w ziemię wpatrzonoe. Odchodził więc! z rozpaczą w sercu i morderczą myślą w głowie opuszczał dom jéj rodziców, aby prawdopodobnie nigdy do niego nie wrócić! Okropność! Z głębi mieszkania przecież nadciągnął ratunek. Amarantowa suknia ukazała się w sali jadalnéj, i sunęła szybko za szybko téż postępującym ku drzwiom od przedpokoju, zrozpaczonym artystą.